W tym wpisie chcę podzielić się z Wami życiem – po prostu. Będzie trochę o trudnościach z jakimi się na co dzień zmagam. Żeby nie było, że u nas tak cukierkowo i na wszystko mam już opracowaną metodę: o nie, nie, absolutnie. Codziennie się czegoś uczę, cały czas bez końca. Czasami jest naprawdę trudno i czuję bezradność, bo wciąż i wciąż popełniam te same błędy…Kiedy jest najtrudniej i kieruję się absolutnie nie w tę stronę? O tym dowiecie się z poniższej historii:

KRÓTKA HISTORIA KARBOWANYCH WŁOSÓW.

Pierwszy dzień jesieni w przedszkolu. Dzieci mają zaplanowany występ. Mają ubrać się w kolory jesieni, co też i nasza sześcioletnia córka skrupulatnie planowała uczynić. Piękna sukienka i radość. W przeddzień występu, wieczorem wpadłam na pomysł żeby podbić ten dobry nastrój i jeszcze uświetnić wygląd małej damy jakąś wyjątkową fryzurą. Zaproponowałam więc małe warkoczyki, które zapleciemy, wysuszymy, a rano rozplączemy i voila! Wiecie, włos a’la z karbownicy. Wszystko szło gładko dopóki owych włosów o 7:15 nie rozplątałyśmy, a efekt wybitnie nie spodobał się ich właścicielce. Cóż…ja już tak dawno nie bawiłam się w kreatywne czesanie, że zapomniałam, że może wystąpić efekt tzw.”szopy na głowie”. W przeciągu kilu sekund wesoły nastrój i uśmiechnięta buzia zmieniły się w: „Nie pójdę tak!” „Jak ja wyglądam?!” „Nie tak to miało wyglądać!” Groźna mina i nerwowe rozczesywanie włosów w niczym tu nie pomagały, wręcz przeciwnie. Pomyślałam: no pięknie: Nie dość, że się spóźnimy to jeszcze wszyscy mamy zły nastrój. Nie wiem jak Wam, ale mnie złe emocje bardzo szybko się udzielają i sama zaraz wchodzę w takie rejestry. Szczególnie teraz kiedy jestem w ciąży wyjątkowo złoszczę się na to, że ktoś jest markotny i wyprowadza mnie to z równowagi.

Zapewne można było tę całą sytuację obrócić na korzyść. Wystarczyło się tylko uspokoić i wczuć w to co przeżywa ta mała, zawiedzionej osóbka. TYLKO, a dla mnie .

Zamiast tego, ja, mądra mama, brnęłam w argumenty typu: „Mnie się podoba”, „Super to wygląda”, „W ciągu dnia opadną”. Jaka to była z mojej strony niedorzeczność! Przecież w tamtym momencie główną emocją, która taką reakcją było rozczarowanie. Moje dziecko rozpacza, że wygląda fatalnie, a ja na przekór próbuję wciskać, że wszystko jest ok! Gdzie się podziały tomy, które przeczytałam na temat wychowania? Kompletnie mnie zaćmiło i zaczęłam, co potwierdzi mój mąż, jeszcze dokładać oliwy do ognia.

Oto do czego prowadzi droga na skróty i chęć pośpiesznego „załatwienia sprawy”, a poranny pośpiech i nerwowość niczego tu nie ułatwiają. I w tejże chwili, w tych wszystkich negatywnych emocjach; kiedy mózg gadzi dochodzi do głosu; nasza córka, mądrzejsza zresztą pewnie ode mnie, przystaje na propozycję, że zwiążemy choć trochę tę puszystą, lwią czuprynę i zobaczymy jak to będzie wyglądać. Oczywiście ja sama nie powiedziałam tego miłym tonem, o nie, jak ja już się zdenerwuję to zaczynam strasznie gderać. Tymczasem jakaś magiczna siła i wola naszej córki sprawiły, że nie poddała się do końca i postanowiła spróbować. Okazało się, że da się to uratować i całość wygląda o wiele lepiej. Jednakże do przedszkola maszerowałyśmy jeszcze w stanie lekkiego zdenerwowania. Emocje opadły, ale żegnając się z nią miałam poczucie winy, że nie okazałam się dla niej właściwym wsparciem.

Z przejęciem czytam artykuły i inne publikacje na temat edukacji emocjonalnej, jest taka ważna i jakie daje korzyści. Jak trudno jednak ją wprowadzić gdy emocje dają górę! Wtedy nie ma sensu rozmawiać. Lepiej przeczekać.

Był to dosyć burzliwy poranek, ale popołudnie przyniosło mi już więcej słońca w kontaktach z córką.

W drodze powrotnej powiadała, że w sumie jest zadowolona ze swojej fryzury, bo koleżanki i pani zauważyły jej nowy look. Pytała, czy będę jej czasami robić taką fryzurę;)

Porozmawiałyśmy na spokojnie o tej sytuacji i opowiedziałyśmy o naszych uczuciach. Było o rozczarowaniu i złości. O tym, że nie zawsze na końcu czeka efekt, o jakim marzymy. I że w życiu czeka nas jeszcze wiele trudniejszych sytuacji. Pytanie tylko co zrobimy z naszymi emocjami. Czy uda nam się nad nimi zapanować, czy będziemy później żałować naszej histerii.

Ważne żeby własne błędy dostrzegać i starać się poprawić. Mnie brakuje opanowania w nerwowych sytuacjach, ale grunt to potrafić przyznać się do błędu i iść do przodu. Za każdym razem, gdy nie uda mi się zachować tak jakbym sobie tego życzyła żałuję, że nie potrafię spuścić z tonu i tak jak mój mąż podejść do wszystkiego na chłodno. Mówi się, że jesteśmy tylko ludźmi i mamy prawo do błędów. Ja się z tym zgadzam, ale uważam też, że to nie zwalnia nas z tego żeby codziennie małymi kroczkami dążyć do tzw. lepszej wersji samego siebie.

Co wy chcielibyście w sobie poprawić? Jaka pozytywna zmiana przydałaby się Wam najbardziej?

Paulina Foedke